Około południa wyjechaliśmy autobusem do Kuala Lumpur. Pomimo wcześniejszych zapewnień pani w biurze turystycznym, że podróż potrwa 5 godzin, na miejscu byliśmy po 19.
W KL zdecydowaliśmy się zatrzymać w hostelu Wheelers. Co prawda panuje tam straszny syf, ale pokoje z oknem (!) i klimą są jednymi z tańszych w mieście ( 45 RM/za dwójkę). Do tego miła obsługa, fajni mieszkańcy i knajpa na dachu powodują, że da się jakoś wytrzymać.
Po zakwaterowaniu się mieliśmy siłę tylko żeby wyskoczyć na kolację do pobliskiego Chińczyka. Resztę dnia spędziliśmy na wspomnianym dachu naszego hostelu. Przysiadła się do nas ciekawa para kanadyjsko - brytyjska, gdzie dla kolegi z Anglii była to ostatnia noc przed powrotem do domu po niespełna 5 letniej podróży. Ciekawy kolo. Z wykształcenia chemik, zjeździł pół świata dorabiając tu i ówdzie na rowerze jako taksiarz czy kurier lub ucząc angielskiego w kraju kwitnącej wiśni. Po tych kilku latach w podróży, przyszedł mu do głowy pomysł na biznes w swym rodzimym kraju. Nie chcę go zdradzać, generalnie plan ciekawy, a gościu zakłada w nim, że będzie pracował jeden, no góra dwa dni w tygodniu :) Jego przyszła żona, nauczycielka, przewidująca pracę na pełnym etacie już ostrzy zęby.
Niezapomnianą atrakcją tego wieczoru była również kocia rodzina mieszkająca na dachu; mama i kociaki towarzyszyły nam przez cały wieczór. Na koniec właściciel chciał zaszpanować przychodząc z małpą na ramieniu ale wywołał raczej zniesmaczenie, gdyż zwierzę wyraźnie było nieszczęśliwe z powodu niewoli.
Z obawą przed pluskwami poszliśmy spać i ku naszej radości obudziliśmy się bez ukąszeń.