Dzien 29 - Pulau Penang

Poranne sms-y z kraju oraz wieści na fejsie pozytywnie mnie zaskoczyły. Cieszy fakt, że grono naszych stałych czytelników uważnie śledzi bloga i z niecierpliwością czeka na 'dalsze losy bohaterów'. Z myślą o Was opracowałem nowy system i żeby nie zalegać nadto z wpisami, uzupełniam je na brudno w telefonie w podróży. Po znalezieniu wi fi robię tylko kopiuj/wklej. Genialne, nie? :) Dzięki temu pojawiły się polskie znaki a i Alicja zadowolona, że mąż nie przesiaduję w kafejkach internetowych. Staram się też robić mniej bykuf :)

Do południa zwiedzaliśmy okolicę. Po dobrym śniadanku zjedzonym w knajpce na ulicy poszliśmy w stronę portu. Po drodze mijaliśmy różne fajne zabytki i świątynie :) Było bardzo gorąco więc miejskim autobusem lini 101 pojechaliśmy na położoną na północy wyspy plażę ferringhi. Plażę są tu jednak kiepskie. Przed zachodem słońca wróciliśmy do Chinatown.

W naszych podróżach rzadko nam się zdarza chodzić do knajp polecanych przez Lonely Planet. Często spotkać tam można wyłącznie turystów, właściciele sami to wykorzystują, umieszczając informacje 'we are in LP' często windują ceny a miejsca tracą swój urok. Jednak tego wieczoru postanowiłem złamać nasze zasady i podstępnie zabrałem żonę do chińskiej knajpy Teik Sen, oznaczonej w LP jak 'our pick'. W restauracji pełnej chińczyków siedzących przy okrągłych, blaszanych stołach panował zgiełk. Na miejsce przy stoliku musieliśmy chwilę poczekać. Ale opłacało się. Już dawno nie jedliśmy tak dobrego żarcia; Ala wybrała danie dnia - żeberka w sosie fasolowym, ja zaś ( idąc za LP ) kurczaka w sosie śliwkowym. Na deser krewetki curry. Wszystko było super, palce lizać!! Do tego herbatka chińska, lemoniada i sok z liczi. Wspominałem już o cenach piwa?

Komentarze (0)