W niedziele rano wyjechalismy z Kratie udajac sie autobusem do Siem Reap. Pozdroz trwala dosc dlugo, na miejscu bylismy po zmroku.
Zatrzymalismy sie Red Lodge - hostelu rekomendowanym przez LP. Warunki ok, cena za dwojke 8 USD. Jedyny mankament to biegajace w lazience gigantyczne karaluchy, ale to tu dosc powszechne.
Siem Reap to typowo handlowo - uslugowa osada, zyjaca z turystow odwiedzajacych Angkor Wat. Pelno tu "Night Marketow" z mydlem i powidlem, oraz ciasnych uliczek z knajpkami. Nie brakuje oczywiscie bialych farangow :)
Wieczorem poszlimsy na piwko do pobliskiego "nocnego baru", o czym informowal neon. Siedzimy sobie spokojnie, pijemy, gdy spostrzeglismy, ze wokol nas sa tylko wylaszczone panie, ktore uwaznie nam sie przygladaja. Po chwili zrozumielismy, ze ten "nocny bar" to nic innego tylko...dom publiczny. Drugiego piwa juz nie zamawialismy...