Przed poludniem wyjechalismy z Hanoi. Unoszaca sie nad miastem mgla (czy cos w rodzaju smogu) skutecznie ograniczala widocznosc. Zdjecia wychodzily ponure, natomiast swiatlo nadawalo sie do portretowania. Z tych tez powodow zrezygnowalismy z zaplanowanej wczesniej, dwudniowej wycieczki do malowniczej Ha Long Bay, przekladajac ja na ostatnie dni naszego pobytu ( samolot powrotny mamy rowniez z Hanoi).
Wypelnionym do ostatniego miejsca mini busem udalismy sie do polozonego 100 km na poludnie miasta Ninh Binh. Juz na dworcu nocleg znalazl nas i wliczonym w cene transportem w postaci skuterow, odwiozl nas na miejsce. Hotel New Queen Mini dysponuje schludnymi pokojami w cenie 6 USD/ dwojke. Dodatkowo wlasciciel prowadzi cos w rodzaju biura turystycznego i moze zaaranzowac ciekawe wycieczki krajoznawcze w przystepnych cenach, z czego zamierzamy jutro skorzystac.
Samo Ninh Binh - no coz. Pozbawione chrakteru miasteczko, z ruchliwa arteria pelniaca funkcje centrum. Znajduje sie tu jedynie przyjemny park, z wysokim pagorkiem i swiatynia buddyjska. Zwiedzajac, wstapilismy na lokalny bazarek, gdzie szamalismy smaczniutkie ananaski i pilismy dobra kawke. Na obiad ryz smazonych z kurczakiem i kurczak z wazywami - pychotka!
Na dzis to tyle.
Przepraszam za brak polskich znakow oraz bledy ort ale nie podkresla mi ich:)
Dzis kolejna dawka Lariamu - zatem dobranoc!
Pozdrawiam :)