Wiem, ze tytul tego postu slaby jest i oklepany ale nic innego nie przyszlo mi do glowy po udanym ladowaniu w stolicy tego kraju.
8-godzinny lot z Moskwy Airbusem 330 dluzyl sie niemilosiernie. Ala przekimala sie kilka godzin, ja oka nie zmruzylem, obejzalem natomisat Ojca Chrzestnego. Ladowanie o czasie, mila obsluga, bagaz na miejscu, zatem slowa pochwaly (tfu tfu nie zapeszajac) dla rosyjskiego Aeroflotu!
W Hanoi wyladowalismy okolo 9 rano. Troche zaskoczyla nas pogoda, i niezbyt wysokie temperatury. Jest chlodno. Spotkalismy kilku podroznikow wracajacych z poludnia, ktorzy powiedzileli nam, ze upalami jeszcze zdazymy sie zmeczyc. Lotniskowym busem za 2 USD udalismy sie do centrum stolicy. W miedzy czasie miejscowy naganiacz naklonil nas do zamieszkania w jego pensjonacie, zrezygnowalismy tym samym z wczesniejszej rezerwacji w hostelu. Za pokoj dwuosobowy ze sniadaniem placimy 16 usd, wiec tragedii nie ma, a pokoj bardzo uroczy. Bylismy tak wycienczeni dwudniowa podroza, ze zasnelismy niemalze po zdjeciu plecakow.
Wieczorem zwiedalismy okolice centrum, smakowalismy lokalnego jedzonka ( jest dobrze ) no i oczywiscie... uczylismy sie przechodzic przez tloczne ulice, pelne pedzacych skuterow, rikszy, samochodow i rowerow :) Podczas kolacji poznalismy juz polaka - Remigiusza, serdecznie pozdrawiamy!
Czesc!
Ala & Wojtek